poniedziałek, 30 grudnia 2013

25. Gdzie ta zima?, czyli K-9 Winter Ale z Flying Doga


Zimy coś nie widać, ale zimowe ale już jest. Zrobił je dla nas browar Flying Dog z Maryland, a kupić je można w naszym ulubionym sklepie, czyli w Elysium na Monte Cassino. (Nie, niestety nie płacą mi za reklamę.) Ratebeer.com określa styl tego piwa jako English Strong Ale. No i strong na pewno będzie. 7,4% alkoholu. Co poza tym?

Piwo wygląda świetnie. Mimo biednej piany, co dla stylów angielskich nie jest niczym dziwnym, ma fantastyczny ciemnobursztynowy kolor i piękne czerwonawe refleksy.

Aromat jest słodowy, trochę też słodkawy. Nie mylić, proszę, tych dwóch pojęć. Czuć trochę alkohol w przyjemnej likierowej wersji. Aromat słodowy jest bardzo intensywny, na teście skórnym wychodzi wyraźna przypalona skórka od chleba.

Piwo w smaku jest wyraźnie alkoholowe. Dość lekkie, średnio wysycone. Smaki słodowe. Goryczka średnia, do tego trochę cierpkie. Rozgrzewa, ale równocześnie orzeźwia.

Bardzo przyjemne piwo. Tak akurat na długi wieczór. Lecz osobiście na zimę preferuję piwa cięższe, dlatego też trochę mi to piwo nie pasuje jako Winter Ale. Z drugiej jednak strony, bardzo lubię wszelkie angielskie style. Jeżeli szukacie lekkiego piwa, które można sączyć nie przeszkadzając sobie w kilkugodzinnej lekturze książki, to właśnie tego piwa szukacie. Choć, co prawda, to piwo na aż tak długo nie wystarczy. Jest za dobre.

piątek, 27 grudnia 2013

24. Rosja po holendersku, czyli Imperial Russian Stout z Emelisse


Imperialny rosyjski stout. Zawsze myślałem, że musi być na odwrót, ale może jest dowolność. Jest to piwo z serii White Label holenderskiego browaru Emelisse. 25 stopni Plato, odfermentowano do 11% alkoholu. Piwo było leżakowane w beczkach po szkockiej whisky Bowmore. Jest moc, ale powinna być też treść. Zaraz się okaże.

Osobiście mam trochę zastrzeżeń co do etykiety. Lubię minimalizm, ale jednak mnie to nie przekonuje. Kupiłem, głównie dlatego, że to RIS. No ale zobaczmy co będzie po otwarciu. Ciemne, smolisto-czarne. Gęsta, obfita piana w kolorze kawy z mlekiem. Nie umiem inaczej nazwać tego koloru. Pustka w głowie. Piana bardzo powoli opada i ładnie oblepia szkło. Świetny wygląd.

Aromaty spotykane w mocnych ciemnych piwach. Kawa, czekolada, rodzynki. Chociaż to mogą nie być rodzynki, ale mi się to tak zawsze kojarzy. (Przez te rodzynki z dyskontu, o których już wspominałem.) Do tego mocno alkoholowy aromat, ale z tych bardzo przyjemnych.

Piwo jest bardzo gęste i aksamitne. Mocno alkoholowe, ale w tym przypadku, nie tak jak czasami mam przy innych piwach, jest to bardzo przyjemny alkohol. Z drugiej strony piwo jest bardzo słodkie. Nawet trochę klejące. Nie traktuję tego jednak jako wady. Piwo ma też dużo nut kawowych, oraz rodzynkowych.

Piwo jest bardzo udane. Nie można mu nic zarzucić. Ma wspaniałą strukturę, dobry smak. Czuć trochę efektów leżakowania w beczkach. Szukajcie, i może uda wam się gdzieś dorwać, bo warto. U nas, w naszym szczecińskim sklepie, jeszcze kilka egzemplarzy możecie trafić.

środa, 25 grudnia 2013

23. Ale żeś nakopcił, czyli PINTA Jak w Dym


Dzisiaj piwo w stylu Rauchenbock, czyli Koźlak dymiony. Ciekawe ile recenzji tego piwa zaczyna się od podobnych słów. Wolę nie wiedzieć. Wtedy nie traci się poczucia oryginalności. Nienawidzę wędzonego jedzenia. Kiełbas, mięsa, ryb, serów. No po prostu nie mogę zdzierżyć. Ale wędzone piwo, to nawet o smaku asfaltu jest moim ulubionym. Więc nie zastanawiając się długo od razu ściągnąłem to piwko z półki w sklepie i nawet nie pytałem ile kosztuje. Zaznaczam także, że jest to gatunek, którego zupełnie nie znam i otwarcie się do tego przyznaję.

Piwo prezentuje się zacnie. Piana bardzo obfita i gęsta. Kremowa, drobnopęcherzykowa. Barwa z pogranicza ciemnego bursztynu i karmelu. Klarowne. Piękne czerwone refleksy pod światło.

Aromat ogranicza się praktycznie tylko do jednego. Wędzonki. Albo wędzonego kurczaka, chcąc być dokładnym. Którego aromat mi nierozerwalnie kojarzy się z kukurydzą. Jakiś mam błąd w mózgu chyba.

Smak. Na samym początku, aż do ostatniego łyku, rzuca się to, że piwo jest cudownie aksamitne. Człowiek, czując zapach tego piwa, spodziewa się agresywnego smaku. No, przynajmniej ja się spodziewałem. A tu coś zupełnie innego. Delikatny smak wędzonki, równoważony przez przyjemną słodycz. Piwo ma niskie wysycenie, co tylko zwiększa lekkość picia. Nie czuć też wysokiej zawartości alkoholu (aż 7&.)

Jak tylko spróbowałem tego piwa, to opadła mi szczęka. Piwo ląduje wysoko na liście moich faworytów. A jeżeli można je uznać za dobrego reprezentanta stylu, to cały gatunek ląduje bardzo wysoko na liście ulubionych gatunków. Polecam na wszystkie długie mgliste wieczory, jak również na poranki. Najlepiej o świcie.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

22. Nie czuć tej wuchty, czyli SzałPiw Kejter


Dziś trunek z poznańskiego browaru SzałPiw - american amber ale ochrzczone Kejter. Nie znam gwary poznańskiej, ale szybko można zrozumieć, że kejter znaczy tyle co kundel, pies przybłęda. Jaki ma związek z piwem, to ja nie wiem, ale wiem, jaki ma wuchta chmielu.

Piwo ma prezencję zwaną przeze mnie woda z kałuży. Mętne, szaro-brązowe, niezbyt interesujące. Piana gęsta, kremowa. Dla przeciętnego Kowalskiego wygląda odpychający.

Aromaty z butelki są bardzo przyjemne. Słodkie, cytrusowe, chmielowe. Po nalaniu robi się nieciekawie. Rury wodociągowe, spirytus i gruszki w occie. Ale to zwalam na bliskość terminu przydatności, chociaż ma wciąż około tygodnia.

W smaku piwo jest kwaskowate i gryzące. Goryczkowe na poziomie ledwie zadowalającym. Wyczuwalny jest nieco wspomniany wcześniej spirytus. Pojawiają się nuty ciemnosłodowe, takie jak paloność. Po dłuższym zastanowieniu wyczuwa się trochę gruszek. Niestety, owej wuchty chmielu, tak hucznie zapowiadanej, nie czuć prawie w ogóle. Co prawda goryczka jest wyczuwalna, ale jest to nachmielenie dość lekkie. Na pewno nie wysokie.

Piwo nie jest złe, aczkolwiek ciężko mi wystawiać ocenę ze świadomością, że to piwo może być nieco nadpsute. Gdyby nie smaki i aromaty spirytusowe w tym piwie, to było by bardzo dobre. Jeszcze gdyby goryczka była wysoka, to autorzy spełnili by całkowicie swoją powinność. A tak, spełnili ją tylko częściowo.

niedziela, 22 grudnia 2013

21. Ledwo się wylewa, czyli Imperator Bałtycki z PINTY


Długo wyczekiwane piwo, które otoczone było swego rodzaju aurą tajemniczości. Najpierw wiadomo było tylko, że będzie 25 stopni Plato. No to się zaczęły spekulacje. Później pojawiła się pogłoska, że ma być lagerem. I tym się okazał Porter Bałtycki w wersji Imperialnej. Wszystkiego więcej i mocniej, jak to w Ameryce. Co z tego wyszło? Już sama długość składu jest imponująca: osiem słodów, ekstrakt sodowy, cukier, siedem odmian chmielu. Gdy już miałem dwie buteleczki w rękach, to cieszyłem się jak na swój pierwszy raz. Pierwszą otwieramy dziś, druga poczeka. Może do przyszłego sylwestra, może dłużej. Piwo udało się zdobyć bardzo szybko dzięki sprawnym manewrom chłopaków z Elysium.

Piwo ma bardzo obfitą pianę. Bez dwóch zdań. Tak mocno mi się już dawno piwo nie spieniło. Piana jest gęsta, drobna i bardzo trwała. Jej kolor kawy z mlekiem ładnie pasuje do niemal czarnego piwa. Po prawdzie piwo jest nieco brązowawe, ale okryte pod pianą robi się praktycznie czarne.

Aromaty głównie słodkie i owocowe. Takie kompotowe. Truskawka i wiśnia. Do tego trochę aromatów kawowych/palonych.

Piwo jest bardzo, ale to bardzo gęste. Ostatnie kropelki z trudem odrywają się od butelki przy nalewaniu. Jest bardzo aksamitne, dość nisko wysycone, przez co bardzo dobrze wchodzi. Na początku w piwie przeważa słodycz. Później wyczuwalny jest też alkohol, który jest troszeczkę gryzący, ale w żaden sposób nie niszczy wrażeń. Jest też wyraźnie goryczkowe, oraz nieco kwaskowate, co może być powiązane z nutami kawowymi. Imperator jest bardzo treściwy. Do tego stopnia, że naprawdę można się nim najeść. Odfermentowanie z 25 stopni 9 procent jednak robi swoje.

Bardzo dobre piwo. Jeżeli lubicie portery - lećcie już jutro z rana na Monte Cassino i wyposażcie się w swojego Imperatora (albo dwa, trzy, tudzież siedem.) Jest jak najbardziej godny polecenia i wątpię, żeby był w stanie kogokolwiek zawieść. Ale, co tu dużo udawać. Ja też specjalnie wybredny nie jestem, więc zamiast wierzyć na słowo - sprawdźcie sami.

sobota, 21 grudnia 2013

20. Choinka w płynie, czyli AleBrowar i Saint No More


I drugie z piw z kategorii "na pohybel", czyli świąteczna IPA zamiast piernika. Piwo uwarzone przez AleBrowar. Jest to IPA chmielona tylko jednym gatunkiem chmielu, czyli single hop Simcoe. Oczywiście podniósł się niezły raban, że jak to, kolejna IPA, wspominałem zresztą o tym w poprzedniej notce, która traktowała o bardzo podobnym piwie, tylko, że zza morza. Ja, jako antyfan wszelkich piw piernikowych jestem bardzo zadowolony z takiego podejścia i życzę więcej takich "wiarołomnych" pomysłów.

Piwo wyglądem nie odbiega od wzorców. Jasne, złociste, obfita piana. Tak jak przystało na IPĘ.

Pierwsze wyłaniają się słodkie i chmielowe aromaty. Czuć też trochę grejpfruta. Później, gdy piwo już się uspokoi na pierwszy plan wychodzą aromaty choinkowe, czyli sosna, żywica i temu podobne.

W smaku jako pierwsza wyczuwalna jest bardzo wysoka goryczka. A zaraz za tym czuć żywicę, i delikatny posmak grejpfrutów.
Piwo jest nisko wysycone i treściwe. Goryczka jest bardzo agresywna, rzekłbym nawet przytłaczająca. Trochę zalega, ale ja nigdy nie uznawałem za wadę delikatnego zalegania. Gdy piwo trochę się odstało zaczęły uciekać z niego najmocniejsze smaki żywiczne, ustępując nieco miejsca słodyczy, co dało bardzo ciekawą harmonię.

Tegoroczny Saint no More bardzo mi przypadł do gustu. Jest agresywny i na pewno nie jest piwem dla każdego, ale jest udany i warto go spróbować. Warto to piwo pić powoli, żeby pozwolić mu się odstać i wygazować, co odsłoni słodkie smaki. Ogólnie rzecz biorąc byłem od początku bardzo pozytywnie nastawiony do tego piwa, bo jest zrobione na pohybel modzie wszelkich piw piernikowych. I nie zawiodłem się. Uważam, że wyszło bardzo dobrze. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że wyszło lepiej niż ta sama koncepcja w BrewDogu.

19. Tego nie przerąbiesz, czyli Toporek z Bojana


Nowość, a przynajmniej taka w miarę nowość z Browarów Regionalnych Jakubiak. Dopiero udało mi się kupić. I degustuję jak najprędzej. Sam zamysł mi się podobał, bo lager chmielony amerykańskim chmielem powinien być ciekawszy od lagera chmielonego po polsku. Przynajmniej w teorii. Jak jest w praktyce?

Nie wiem, z czego to wynika, czy z samego faktu braku filtracji, czy też z tego, że piwo nie zdążyło za długo odstać po podróży rowerem, ale jest bardzo mętne. Kolor jest kiepski i bardzo jasny. Piwo jest żółte, czy wręcz cytrynowe.

Aromat bardzo prosty, trochę drożdżowy, kojarzący się z fermentacją. Są wyczuwalne nuty żelaza.

Piwo w smaku jest całkiem lekkie i orzeźwiające pomimo mocnego posmaku drożdży. Nic jednak ponadto nie wyczuwam.

Za swoją cenę piwo nie jest złe, lecz chmielenie Cascade'em obiecywało nieco więcej. Warto spróbować. I to wszystko.

piątek, 20 grudnia 2013

18. Pijanych świąt, czyli Hoppy Christmas z BrewDoga


Jako, że zbliżają się święta, to zalewa nas fala piw typu "piernik w płynie". Kilka browarów jednak zdecydowało się temu przeciwstawić. Był to między innymi szkocki BrewDog oraz nasz rodzimy AleBrowar. Ze Szkocji wypłynęły dwa piwa: Hoppy Christmas i Santa Paws. W Polsce pojawił się Saint No More, który już zdążył wzbudzić kontrowersje. No bo przecież kolejna IPA-srIPA. Ale nie o tym mowa. Pierwsze w kolejce jest Hoppy Christmas z BrewDoga. Santa Paws niestety nie udało mi się zakupić. Może jeszcze zdołam namówić właściciela sklepu, żeby sprowadził to drugie. Nawet po świętach. W końcu i tak ich nie obchodzę. Ale wróćmy do Hoppy Christmas. Czym ono jest? Single hop Simcoe. Czyli z grubsza to samo, co oferuje nam w tym roku AleBrowar. Kto zrobi to lepiej? Ja już wiem. Wy sprawdźcie sami.

Piwo jest jasne. Słomkowożółte, trochę złotawe. Kolor bardzo ładny. Piana gęsta i obfita. Jasna, drobnopęcherzykowa.

Aromaty z butelki są typowe dla IPY. Grejpfruty na pierwszych skrzypcach, w następnym rzędzie trawa, a w odwodzie nuty słodkawe. Po przelaniu zaczynają się wyłaniać aromaty odmienne. A raczej typowe dla użytego chmielu. Sosna, żywica, igły.

Piwo jest bardzo agresywne w smaku. Mocno alkoholowy smak. Wyraźna likierowość. Nie ma tu żadnych negatywnych nut typu spirytus czy też bimber, tylko szlachetny alkohol. Piwo jest słodkawe, ma też trochę świeżych owocowych posmaków. No i oczywiście wyłaniają się posmaki żywiczne, które bardzo ładnie się ze wszystkim komponują.

W ocenie ogólnej piwo wypada dobrze, choć uważam, że nieco niższa zawartość alkoholu by bardzo temu piwu pomogła. Pozwoliłoby to lepiej wyczuć różne smaki, a na pewno by nic na tym nie straciło.

środa, 18 grudnia 2013

17. Flying Dog Horn Dog


Dziś piwo prosto z Maryland. Latający pies, czy też rogaty pies. Albo napalony pies, jak wam się coś za bardzo będzie kojarzyć. Od Flying Doga piłem już dwa piwka, w tym Kujo - Imperial Coffee Stout oraz Doggie Style - Pale Ale. I oba z nich były fantastyczne. Zwłaszcza to kawowe. Jak się zaprezentuje Barley Wine pod nazwą Horn Dog? Zaraz się przekonamy.

Piwo jest ciemne i mętne. Kolor oscyluje gdzieś w okolicach brązów i ciemnego bursztynu. Piana jest ładna i drobna, w kolorze beżowym, niestety bardzo szybko ucieka.

W aromacie czekolada, rodzynki, alkohol. Kojarzy mi się bardzo z rodzynkami w czekoladzie, które można było swego czasu kupić w Biedronce. A może i dalej można. Mocny aromat, ale nie odrzucający. Bardzo intrygujący.

Piwo, mimo mocnego odczucia alkoholowego, jest bardzo aksamitne. W smaku dużo słodyczy. Wcześniej wspomniane rodzynki. Minimalna paloność na końcu języka. Kwaskowate, zapewne od rodzynek. Wysycenie dość wysokie, podbijające ten smak alkoholu. Treści jest dużo, piwo ma pełny smak. Wyczuwalne nuty kojarzące się z mocnymi alkoholami takimi jak rum, czy też whisky. Jakbym poszukał, to pewnie by się okazało, że piwo leżakowało w beczkach po takim właśnie alkoholu.

Piwo wypada bardzo dobrze. Nie wiem, jak się ma konkretnie do stylu, bo nigdy innego barley wine nie piłem, ale w skali bezwzględnej jak bardzo dobre. Ciekawe przeplatające się smaki, które nie pozwalają się nudzić, bo wciąż odkrywasz kolejny posmak. Flying Dog po raz kolejny nie zawodzi. Polecam.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

16. BrewDog Hello My Name is Mette-Marit


Dzisiaj degustacja pierwszego z piw BrewDoga, które kupiłem całkiem niedawno w Elysium. Jest to piwo inspirowane Norwegią, z dodatkiem borówki brusznicy. Nie mam pojęcia, na którym etapie dodano owoce, ale chyba już do gotowania. Double IPA, 8,2% alkoholu. Zobaczmy, co ta księżna norweska nam oferuje.

Piwo jest złotawo bursztynowe, dość ciemne, minimalnie mętne. Piana obfita i poszarpana. Dość szybko opada.

Aromat łączy słodkości i chmiel. Nie jest przesadzony w żadną stronę. Czuć owocowe aromaty. Niezbyt mocno, ale wyczuwalnie. Kojarzy się oczywiście z jagodami, ale najbardziej z aronią.

Na początku w smaku wydaje się, że zbyt mocno czuć alkohol. Jest też głęboka goryczka, posmaki borówki. Wyłania się też przyjemna słodycz. Dodatek owoców sprawia, że piwo jest cierpkie i kwaskowate. Bardzo ciekawy smak, dobrze harmonizujący z wysokim alkoholem, goryczką i słodyczą.

Bardzo ciekawe piwo, choć jak na mój gust trochę zbyt agresywne. Bardzo dużo wnosi tutaj dodatek borówki, bez którego piwo pewnie nie robiłoby w ogóle wrażenia. Warto go spróbować, bo pewnie długo się takie nie powtórzy. Ale uważam, że mogło by być bardziej dopracowane.

sobota, 14 grudnia 2013

15. Browar Widawa Czarny Kur



Browar Widawa kojarzy się często, lecz niesłusznie, z Browarem Kopyra. Prawda, że Tomek Kopyra warzy kolaboracyjnie z Widawą, ale to nie znaczy, że Widawa to browar Kopyry. Po rozwianiu wątpliwości możemy przejść do piwa samego w sobie. Etykieta głosi "piwo czarne". Nie jestem pewien, co to znaczy, ale czuję, że ma być to wzorowane na niemieckim Schwarzbierze. No ale zaraz zobaczymy.

Co do prezencji, można mieć zastrzeżenia. Co prawda piwo ma ładny czarny kolor i drobną beżową pianę, ale na dnie tworzy się bardzo luźny osad, który na pierwszy rzut oka wygląda jak fusy po herbacie. Jest to na pewno spowodowane brakiem filtracji. I niestety kiepsko to pływa na ogólną prezencję piwa.

Piwo miałem na początku trochę za zimne i aromat było mi ciężko określić, ale już po kilku niuchach zdołałem określić co czuję. Truskawki z kompotu. Nie ma innej opcji. Truskawki z przesłodzonego kompotu. Albo dżemu, czy też innego przetworu. Bardzo ciekawy aromat. Na duży plus. Plus ten niestety się zmniejsza, gdy piwo nabierze odpowiedniej temperatury i dostajemy oponę. Niezbyt wyraźną, ale wyczuwalną.

W smaku piwo nie powala. Jest zdecydowanie za słaby i za lekki. Jest słodkawy, jest trochę typowej dla ciemniaków kawy. Przyjemna goryczka, ale poza tym nic. Wysycenie średnie. Dobrze się pije i popija. Z przykrością stwierdzam, że jestem już tak zmanierowany, że to dla mnie nuda.

Piwo oczywiście nie jest złe. Ale z nudnych piw, to ja wolę dobrego pilsa.

piątek, 13 grudnia 2013

14. Brackie Imperial IPA - Grand Champion


Piwo Czesława Dziełaka numer dwa. Tym razem Imperial IPA uwarzone w browarze w Cieszynie. Imperial IPA i American IPA style podobne, wiadomo. Ponoć nawet receptura podobna, tylko do imperialnego dosypano cukru, żeby podbić ekstrakt. Jako, że są to dwa piwa, które niejako ze sobą konkurują, pozwolę sobie przytaczać porównania do degustacji Grand Prix, która ukazała się w poniedziałek.

Prezencja to duży plus na korzyść Grupy Żywiec. Gdybym został postawiony przed wyborem albo Cieszyn, albo Ciechan, bez wahania wybrałbym piwo z Cieszyna. Po nalaniu już ta różnica nie jest tak znacząca. Kolor słomkowożółty wpadający w pomarańcz, czyli bardzo podobny do Grand Prix. Nie będę się dopatrywał, które jaśniejsze, bo to minimalne różnice. Piana trochę gorsza, bo nieco poszarpana. Także, gdybym dostał dwa kufle/pokale/słoiki polanego piwa, to wybór nie byłby już tak oczywisty.

W aromacie trochę trawy i chmielu. Szybko ulatuje. Tak więc duży minus w porównaniu do Grand Prix. Tam zapachy przez cały czas atakowały nozdrza. Tutaj jest słabo. Jeszcze gorzej robi się, gdy pojawiają się aromaty niechciane: gwoździe, trochę spirytusu, jakby też trochę starych skarpet. Jeszcze większy minus.

W smaku czuć głównie wysoki ekstrakt. Minimalnie trochę chmielu, ale niewiele. Chmiel jest przesłaniany przez spirytus. Oczywiście nie implikuję tutaj, że ktoś dolewał spirytusu. Zgaduję, że to kwestia po prostu dosypanego cukru. Niby tylko siedem procent według receptury, ale już się to mogło źle skończyć. Bardziej to wszystko przypomina wzmacnianego lagera niż dobrą AIPĘ. W porównaniu do drugiego piwa Dziełaka, lipa. Tamto miało bardzo wyczuwalny smak. Tamto było lekkie, ale całkiem treściwe. Tutaj, mimo wysokiego ekstraktu - ponad osiemnaście blg! - nie ma treści.

Moim zdaniem klapa. Może trafiłem taką butelkę, może leżało w złym miejscu magazynu, może to dodatek cukru, a może po prostu Grupa Żywiec dała ciała? Nie chcę, żeby brzmiało to jak atak na Grupę Żywiec. Brackie Mastne im wyszło bardzo fajnie. Porter im czasem wychodzi. No ale nie wierzę, żeby Czesław Dziełak takim piwem wygrał konkurs. Zwłaszcza, że jego piwo, które uwarzył w Ciechanowie jest o niebo lepsze. Może to nieprofesjonalne oceniać dwa różne style piwa, ale czy to nie do tego się wszystko sprowadza? Żywiec robi piwo Dziełaka? Ha! To my też zrobimy, wypuścimy je wcześniej i zgarniemy rynek! I moim zdaniem zrobili lepsze piwo. Tylko jak wspominałem. Patrząc na etykiety, wybrałbym Brackie. I to byłby mój najgorszy wybór w życiu. Pewnie każdy z was to piwo kupił, no i też wypił. Albo wylał. Tak zrobiłem ja.

środa, 11 grudnia 2013

13. Crew Republic Foundation 11



Dziś piwo z monachijskiego browaru rzemieślniczego Crew Republic. Piwo określa się samo jako: German Pale Ale. Czyli jest to właściwie American Pale Ale na niemiecką modłę. Ale nie jest to po prostu American Pale Ale chmielony niemieckim chmielem. Tak robią tylko Polacy. Tutaj zasyp jest typowo europejski - Monachium, pilzeński i karmelowy, za to chmielenie w miarę tradycyjne, trzy gatunki z Ameryki, a do tego Nowa Zelandia i Niemcy. Nie wiem, które na goryczkę, które na aromat, ale zgaduję, że na goryczkę poszedł chmiel niemiecki.

Prezencja dobra. Trochę za szybko opadła piana, nawet nie zdążyłem jej uchwycić na zdjęciu. Piwo mętne, złocisto-brunatne. Piwo z gatunku woda z jeziora.

Aromat jest bardzo przyjemny. Bardzo dobrze wyczuwalny chmiel, oraz drugi, zagadkowy aromat. Świeży owocowy zapach. Trochę kwaskowaty. Po dłuższej chwili zastanowienia zaczynam wyczuwać co to jest. Mango. Bardzo przyjemny, delikatny zapach mango.

W smaku, na pierwszym planie, czuć chmiel. Nie jest to mocna goryczka, tylko lekki posmak. Wyczuwalna jest wytrawność i kwaskowatosć. Piwo jest przyjemnie słodkawe. Tutaj jednak jest to taka typowo owocowa słodycz, a nie syrop. Z początku ciężko mi wyczuć ten owoc. Głównie dla tego, że ten owoc sam w sobie nie ma konkretnego smaku. Chodzi tu o wcześniej już wspomniane mango. Jak już człowiek się zorientuje, że to mango, to zaczyna być fantastycznie wyczuwalne.

Piwo ma niesamowicie zbalansowany wachlarz smaków, jest pełne i średnio wysycone. Mimo swej pełności jest piwem lekkim, co połączone ze wszystkim daje fantastyczną pijalność i jedno z lepszych piw jakie w ostatnim czasie piłem.

Audycja powstała we współpracy z państwowym instytutem matki i dziecka, czyt.: mama pomogła mi wyczuć mango.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

12. Ciechan Grand Prix



Historię Czesława Dziełaka znają już wszyscy. Wygrać dwa konkursy piw domowych i uwarzyć piwa w dwóch różnych browarach. Kto z piwowarów by o tym nie marzył? To, że jeden browar chce drugi pobić na głowę, to już inna sprawa. Na tym wszystkim wygrywa Czesław Dziełak. Jako, że wcześniej dostępne było piwo z Ciechana, które na warszawskim konkursie zdobyło Grand Prix (i tak też się nazywa), to to piwo idzie na pierwszy ogień.

Piwo ma bardzo obfitą i gęstą pianę. No dobra, tak mi się polało. Bo mogę. Nie zmienia to faktu, że piana utrzymuje się bardzo długo, jest bardzo jasna i ma ładne drobne pęcherzyki. Kolor słomkowożółty, wpadający troszkę w pomarańcz.

Aromat jest fantastyczny. Cytrusy, grejpfruty, trawa, chmiel. Trochę słodyczy. Zapach lata spędzanego na kalifornijskiej plaży.

W smaku to, czego się wszyscy spodziewamy. Goryczkowe, słodkie, bardzo dobrze orzeźwiające. Słodycz nie za wysoka, wyważona. Goryczka dość wysoka, ale wyrafinowana. Nie osiada, nie wykrzywia. Pojawiają się także w tle smaki trawiaste. Piwo jest lekkie i dobrze się pije. Wysycenie na dość wysokim poziomie.

Może to być spowodowane tym, że dawno nie piłem dobrej AIPY, ale uważam, że to piwo wyszło bardzo dobrze. Aż mi zabrakło słów. Fantastyczne zbilansowanie smaków. Idźcie do sklepu i kupcie to piwo. Tyle powiem, bo mój głód dobrej AIPY zabrania mi wypowiedzieć się naprawdę obiektywnie o tym piwie.

sobota, 7 grudnia 2013

11. Haust Red AIPA



Drugie piwo, a w zasadzie pierwsze tego dnia, którego to piszę. Publikuję trzy dni później niż poprzednie i ponad tydzień od wypicia, ale kto bogatemu zabroni? Jest to piwo z zielonogórskiego Hausta. Wcześniej piłem ich Robust Portera i nie ukrywam, że mnie zachwycił. Red Aipę kupiłem w tym samym czasie, ale z racji licznych premier, jak również innych obowiązków, musiała trochę poczekać. Rzuciłem na ruszt i co można o niej powiedzieć?

Najpierw prezencja. Ładne, przejrzyste, bursztynowe. Z racji nazwy doszukuję się trochę czerwonych refleksów, ale jakoś ich nie widzę. Może trochę jest czerwonawe. Piana bardzo gęsta i obfita. Drobne pęcherzyki, które niestety szybko łączą się w nierówne i poszarpane bąble. Piana długo się utrzymuje i oblepia kufel.

Aromat jest dość pusty, mówiąc szczerze. Po haśle AIPA spodziewałem się więcej, a tu jakieś takie nijakie aromaty i trochę gruszki gdzieś w tle. Tak bym to określił jako gruszkę, bo żadnego bliższego skojarzenia nie mam. No trochę lipa.

AIPA od Hausta jest średnio wysycona i dość lekka. Czuć trochę treści, ale jest nienachalne i raczej spokojne. Smak mocno chmielowy. Dużo goryczki, mało smaków typowo owocowych. Praktycznie zerowa podbudowa pod goryczkę. Jak obraz bez tła. Jakieś takie nijakie to piwo. Goryczka jest bardzo ciężka. Osiada na długo w ustach i w przełyku. Gdy piwo jest już bardzo ciepłe zaczyna wychodzić trochę smaków owocowych. Czuć tą wcześniej wspomnianą wstydliwą gruszkę, czy coś w ten deseń. Pojawia się trochę przyjemnego kwasku, goryczka trochę się uspokaja.

Druga połowa tego piwa była zdecydowanie lepsza niż pierwsza, ale w dalszym ciągu nie jest to nic zachwycającego. Za duża goryczka w porównaniu do reszty smaków. Albo za słabe smaki w porównaniu do goryczki. Może to jest objaw przechmielenia. Nie wiem, nie znam się.

piątek, 6 grudnia 2013

10. Ursa Maior Bombina Blues



Dziś kolejne piwo z browaru rzemieślniczego Ursa Maior. Tym razem dość świeża premiera. Robust Porter pod nazwą Bombina Blues. Po poprzednich piwach z Bieszczad mam bardzo mieszane uczucia, ale postaram się nie być stronniczy. Gatunek jest mi znany choćby z niedawnej warki Robusta z Zielonogórskiego Hausta, który bardzo mi przypadł do gustu. Zobaczymy, jak piwowarce Adze się to piwo udało.

Wita nas bardzo szybko opadająca piana. Bąbelki skaczą jak szalone. Kolor ładny. Głęboki brąz. Ciemnobursztynowe, można by rzec. Oczywiście klarowne.

W aromacie najpierw uderza słodycz, która towarzyszyła nam również przy poprzednich piwach Ursy. Aromaty truskawkowe i czekoladowo-kawowe, z których kawa najbardziej się nasila wraz z ocieplaniem się piwa. Niestety, pojawia się też konserwa, której mieliśmy okazję doświadczyć już wcześniej.

W smaku po pierwsze wyraźnie odczuwam to, że piwo się nie klei. Niestety mimo usilnych starań oceniam to piwo po trosze przez pryzmat poprzednich dokonań bieszczadzkiego browaru. Wysycenie średnie, do wysokiego. Przyjemne. Jak na piętnastkę piwo bardzo lekkie. Jest mocna kawowa goryczka, przeplatana słodyczą. Słodycz na początku też wydaje się być trochę za wysoka, później, gdy uwydatnia się paloność, zaczyna to ze sobą lepiej harmonizować. Paloność robi się naprawdę ostra i agresywna, taka jak powinna być. Wkrada się trochę fuzlowych posmaków. Prymitywnie alkoholowe. Na szczęście jest to uczucie znikome, które kawa jest w stanie przykryć. No i niestety pojawia się na nieszczęsna konserwa kukurydziana. Może to kwestia bieszczadzkiej wody? W Bieszczadach byłem bardzo krótko, to i nie pamiętam, czy mieli tam dobrą wodę.

Piwo wypadło całkiem nieźle. Zwłaszcza na tle swoich poprzedników. Równie dobre (choć mi nie smakowało aż tak) było ichnie piwo Deszcz w Cisnej. Wychodzi na to, że Ursa może powinna się trzymać agresywniejszych smaków, unikając tych, które łatwo przesłodzić. Wciąż pojawia się ten problem syropu i kukurydzy, ale może jest coraz bliżej do naprawdę dobrych piw.

środa, 4 grudnia 2013

9. AleBrowar Golden Monk



Piwo, które wzbudziło wiele kontrowersji. Nie samym w sobie jestestwem, czy też gatunkiem. Poszło o etykietę. W końcu zmienili i piwo poszło. Szczerze, nie rozumiem o co tyle krzyku. No ale chłopaki w sumie powinni się cieszyć, bo narobiło się trochę szumu wokół piwa. Darmowa reklama nie zaszkodzi. Piwo miało być jubileuszowe, dziesiąte. Stąd dziesiątka, stylizowana na krzyż świętego Jerzego (albo na odwrót), na etykiecie. Przez opóźnienia wyszło chyba 14, ale kto by się w tym kraju przejmował takimi drobnostkami. Nazwa gatunku - saison - sugeruje, że mamy do czynienia z belgijskim piwem. Potęguje to jeszcze mnich na etykiecie. Czyli na pewno coś ciekawego, ale przyznam, że nie wgłębiałem się w specyfikę gatunku. To się pije, nie czyta.

Prezencja przyjemna. Mętne, lecz w ładnym, miodowym kolorze, z jasną, drobną pianą. Niestety, piana ta jednak dość szybko ucieka.

Aromat jest bardzo świeży. Głównie wyczuwa się słodkawe i wytrawne nuty, które przywodzą na myśl trunek, który już niedługo wszyscy będą pić z gwinta na garażowisku. Mowa oczywiście o szampanie. Chociaż z szampanów to znam tylko sawietskoje igristoje, więc może to wcale nie jest zapach szampana. Wkradają się też nuty odrzucające charakterystyczne dla szampana zasychającego na szyjce butelki. Ale nie są one specjalnie natrętne.

W smaku bardzo wytrawne. Pozostawia po sobie ten cierpki osad na zębach i podniebieniu. Jest lekka i długa chmielowa goryczka. Czuć bardzo rozważne zakwaszenie. Nie wykrzywia, ale też nie trzeba się go doszukiwać. Piwo jest pełne i treściwe, ale nie zapycha, a co najważniejsze nie zakleja. Wysycenie jest bardzo przyjemne. Trochę podbija odczucie alkoholu, nawet do trochę zbyt prymitywnego, lecz po połowie butelki przestaje być to zauważalne. (Albo gaz szybko ucieka, albo się upiłem. Siedem procent w końcu.)

Ogólnie rzecz biorąc, to piwo jest bardzo dobre. Pewnie odbiega od stylu, ale tylko głupiec wymagałby od browaru rzemieślniczego pełnej zgodności z gatunkiem. Polecam każdemu. O ile jeszcze go nie kupiliście, to lećcie do sklepu i bierzcie ile się da. Oczywiście wiadomo do jakiego. Piwo na pewno na długo zapadnie mi w pamięć. I jeszcze długo będzie mi się kojarzyć z Komesem. Zwłaszcza poziomem wytrawności się te piwa łączą ze sobą.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

8. Ursa Maior Z Połoniny



Dziś kolejne piwo z browaru Ursa Maior z Bieszczad. Moje oba dotychczasowe spotkania z nim były specyficzne. Najpierw wędzonka, która po prostu nie była w moim guście, potem AIPA, która mi się w ich wykonaniu nie podobała. Mimo to nie zraziłem się i otwieram kolejne piwo ich produkcji. I nawet to mnie nie zrazi, bo już czekam aż do sklepu dojedzie ich Bombino Blues, czy jak mu tam. W końcu tam warzy kobieta, można jej wybaczyć, że się nie zna. ;)

Piwo po nalaniu prezentuje się bardzo ładnie. Piana trochę biedna, ale kolor i klarowność nienaganne. Jak dla mnie perfekcyjny kolor jak na ambera.

W aromacie dużo słodyczy. Egzotyczne zapachy przywodzące mi na myśl takie koktajle owocowe z puszki. Mieszanka krojonych ananasów, papai i innych marakui i temu podobnych zalanych syropem. Zdecydowanie zbyt mocna słodycz w aromacie jak na mój gust. Później w aromacie zaczyna wychodzić bardzo kiepski zapach kojarzący się z konserwową kukurydzą.

W smaku piwo ma ponadprzeciętną wytrawność. Nic mocnego, ale wyraźnie da się ją wyczuć. Poza tym, rzuca się słodycz i owocowe tło. Po połowie butelki zaczyna być wyczuwalny smak dość problematyczny. Trochę jak wspomniana wcześniej kukurydza, trochę jak wędzony kurczak. No taka trochę tragedia. Zwłaszcza, że zaczyna się też pojawiać osiadająca goryczka. Tyle dobrego, że nie osadza się ona tak mocno i agresywnie. Robi się też powoli trochę miodne to piwo. Piwo ma niskie wysycenie, jest dość ciężkie, a na dodatek klejące.

Kolejna Ursa i, niestety, kolejne mieszane uczucia. Zaczęło się nieźle, ale później nie zrobiło się lepiej. W ogólnym odczuciu, to kukurydza z miodem. Ale przynajmniej ktoś robi coś innego niż kolejna IPA SRIPA. Miejmy nadzieję, że Bombina Blues pokaże się z lepszej strony.

piątek, 29 listopada 2013

7. PINTA ŻytoRillo



Dzień po dniu, kolejne żyto z Pinty. (przynajmniej dla mnie - dla was 4 dni przerwy) Zastanawiałem się, co z tego wyjdzie, bo jest mi to gatunek zupełnie nieznany. Black Rye IPA. Coś niby mówi, ale niewiele. Chmielony chmielem Amarillo. Byłem ciekawy co wyjdzie z tego piwa. Więc przyniosłem z piwnicy, poczekałem aż się nagrzeje i nalałem.

Prezencja... No powiedzmy, że jest to kolejne piwo typu woda z kałuży. Albo coś w stylu wody po myciu ziemniaków. Ciemne, mętne, brązowo-gloniaste. Piana kremowo-beżowa, (ja wiem, że prawie zawsze tak określam, ale naprawdę nie mam pojęcia jakbym mógł to nazwać inaczej) ładna, drobnopęcherzykowa, bardzo zwarta i gęsta. No nie zachęca do picia, mówiąc szczerze.

Aromat za to jest całkiem zachęcający. Na pierwszym planie żyto. Jak chlebek. Bardzo wyraźny i przyjemny aromat. Później wychodzi też trochę kawy zbożowej. I już. Bardzo prosto i zwięźle.

Czas wziąć pierwszy łyk. Piwo jest słabo wysycone, aksamitne i bardzo treściwe. Dobrze się pije. W smaku wyraźna kwaśność i lekka goryczka, która nie osiada ani nie jest nachalna. Posmaki żytnie, trochę paloności. Można je w skrócie określić jako chleb żytni w płynie: czuć kwas i czuć żyto. Co do chmielenia amarillo, to mi się jakoś specjalnie w oczy nie rzuca. Może gdzieś jest, ale chowa się za kwasem i kawą.

Ogólnie piwo jest bardzo pijalne i bardzo równe. Ale czy tego oczekujemy po Pincie? No sam nie wiem. Wiele gorszych mi się trafiło. Ale staniki też nie latają.

środa, 27 listopada 2013

6. Olimp Hera



Kolejna z niedawnych premier. Piwo z browaru kontraktowego Olimp. Poprzednie ich piwo bardzo mi przypadło do gustu, więc wiadomość o kolejnym odebrałem z dużym zadowoleniem. Jest to Coffee Milk Stout, 12% ekstraktu i 4% alkoholu. Co prawda bardziej podchodzą mi czyste stouty kawowe o ostrym i zdecydowanym smaku, ale trzeba wspierać i testować nasze lokalne browary. Tym razem piwo odczekało długo przed otwarciem, nagrzewając się praktycznie do temperatury otoczenia, co wpłynie na pewno na efekt degustacji. W końcu im cieplejsze, tym bardziej czuć wszystkie niedociągnięcia.

Piwo się bardzo dobrze prezentuje. Jest bardzo ciemne. Prawie smoliście czarne z lekkim nutami brązu. W końcu kawa. Piana beżowa, skąpa i bardzo drobna, ale to specyfika gatunku i w żadnym wypadku nie jest to minus. To nie gines.

Aromat bardzo wyraźny i konkretny. Żadnych podchodów, tła, detali. Czysta kawa. Przywodzą na myśl czekoladki kawowe. Te które jako dziecko zostawiało się w pustym opakowaniu po zrabowanej bombonierce. Bardzo przyjemny, nienachalny, słodkawy aromat. Piwo praktycznie od pierwszego łyku ukazuje przed nami całą swoją postać. Ma bardzo łagodną fakturę i niskie wysycenie. W smaku czuć typowy kawowy kwas, oraz przyjemną, bogato zawoalowaną słodycz. Nie jest taka cukrowa i klejąca, tylko rozpływa się spokojnie. Piwo jest trochę wodniste, co w stylach typowo angielskich jest raczej normalne. Dzięki temu też wchodzi jak woda. Smaki są delikatne i dobrze zabalansowane. Po pierwszych smakach pojawia się też trochę przyjemnej goryczki, która w żadnym stopniu nigdzie nie osiada. Piwko jest bardzo przyjemne. Szczególną popularność wróżę mu wśród tej ładniejszej części odbiorców. Piwo spokojne. Nie narzuca się, co sprawia nawet, że można zapomnieć, że się je pije. Po prawdzie, jest ono nawet trochę nudne, co w żadnym stopniu mu nie ujmuje. Przynajmniej jest co kupić swojej kobiecie/mamie/babci/cioci.

poniedziałek, 25 listopada 2013

5. PINTA Apetyt na ŻYCIE



Dzisiaj, czyli dla mnie w czwartek, a dla was w poniedziałek, bo taki ze mnie profesjonalista i se sobie ustawiam opóźnione wpisy, premierowe piwo od Pinty. Premiera była jakoś tydzień temu, kupiłem jak tylko pojawiło się w sklepie, więc można powiedzieć, że na świeżo robione. Byłem do tego piwa dość sceptycznie nastawiony, bo wszelkie żytniaki, których kiedyś mi było spróbować w Niemczech, jakoś specjalnie mi nie podeszły, ze względu właśnie na to żyto. Poza tym obejrzałem degustację na pewnym kanale, który zapewne każdy tutaj zna. I tak jakoś się nastawiłem negatywnie do tego piwa. Ale, że to było dawno, a piwo trzeba pić, to zdecydowałem się spróbować ponownie.

Piwo się całkiem ładnie prezentuje. I przed otwarciem i po polaniu. Co prawda piana szybko opada, ale jest bardzo ładna, drobna i jasna, praktycznie biała. Mętne, kompletnie nieprzejrzyste w kolorze wody z kałuży. Ale kogo by to odstraszyło, przecież nie takie rzeczy się piło.

W aromacie nic szczególnego. Na pierwszym planie banany, przez które nieśmiało przebija się chleb żytni, ale jednak taki schowany, gdzieś tam przemyka jak prawiczek. Później, po ogrzaniu, czuć ten chleb trochę bardziej, ale to jednak dalej nie jest to. Czegoś tu brakuje.

Czas na smak. Piwo jest treściwe i mocno wysycone. Delikatne owocowe i orzeźwiające smaki. Trochę mączności, ale nic nachalnego. Jak na razie żyta nie czuć. Po nagrzaniu zaczyna się ujawniać żytni posmak, ale też nie jest to nic szczególnego, czy zachwycającego. Niestety, już do końca butelki, aż do ostatniego łyka nie czuć w tym piwie prawie ani trochę żyta. Może mnie zawodzi pamięć, ale nie tak smakowały roggeny, które piłem za zachodnią granicą.

Ogólnie piwo nie jest złe. Ale nie jest też dobre. Na pewno lepiej by się przyjęło, gdyby miało premierę w lipcu czy sierpniu, niż w połowie listopada. Jak już pisałem. Może nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, ale mam w głowie zupełnie inny obraz roggena. Po pierwsze było w nim czuć żyto. Złego słowa się nie da powiedzieć. Ale dobrego też nie. Nie za takiego roggena walczyłem.

sobota, 23 listopada 2013

4. Rarytasy z dzisiejszych zakupów.



Szybka fotka z dzisiejszych zakupów. Polskie do wypicia w najbliższym czasie. Reszta będzie czekać.

z krajowych:

- Ursa Maior Z Połoniny - American Amber Ale

niemieckie:

- Crew Republic Foundation 11 - German Pale Ale

- Crew Republic Roundhouse Kick - Imperial Stout

angielskie:

- Batemans Dark Lord - Dark Ruby Beer

- Batemans Combined Harvest - Multigrain Beer

szkockie:

- BrewDog Punk IPA

- BrewDog Hello My Name Is Mette-Marit

- BrewDog Old World Russian Imperial Stout 0,66l (będzie na bardzo specjalną okazję)

piątek, 22 listopada 2013

3. AleBrowar Brown Foot



Dziś, tj. 20 XI 2013, zabrałem się za jedną z niedawnych premier. Mianowicie za wyżej przedstawione piwo pod nazwą Brown Foot prosto z Gościszewa, pod marką AleBrowaru. Bardzo mi zależało na tym, żeby tego piwa spróbować, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych stylów - India Brown Ale. Piwo stało w piwnicy, więc temperatura powinna być zbliżona do odpowiedniej. Odpaliłem, polałem po czesku. (Kocham pianę.) Standardowo włączyłem światło, ustawiłem tło i cyknąłem fotkę. Dzisiaj pełen profesjonalizm. Już nie ma czasoznaczka!

Piwo prezentuje się całkiem nieźle. Bardzo klarowne, ładna, zdecydowana barwa. Kolor karmelowy. Tak się to chyba określa. Przywodzi na myśl kokakolę. Pod światło piękna czerwień. Piana kremowa, przy pierwszym zalaniu dość obfita i gęsta, jednak poszarpana. Po dolaniu tworzy trochę ładnych drobnych pęcherzyków, które jednak szybko opadają, oblepiając mocno szkło. Po drugim dolaniu tworzy się już bardzo jednolita i trwała piana.

Aromat nie jest intensywny. Czuć głównie delikatny zapach grejpfrutów i ciemne słody, których aromat robi się intensywniejszy wraz z ocieplaniem. Zapach jest bardzo przyjemny i nie zaburza odczuć podczas picia.

Czas na pierwszy łyk. Bardzo aksamitne. Zaraz pojawia się powolna i delikatna goryczka i lekki posmak cytrusów, po czym pojawiają się smaki ciemnych słodów i bardzo wyraźna kwaśność. Wśród smaków ciemnych i późnych wybija się kawa. Nie jakaś specjalnie intensywna jak w niemieckim Shwarzbierze, ale wyczuwalna i bardzo... dokładna. Nie rozmywa się tam gdzieś po kątach, tylko jest wyraźnie widoczna. Ale też nie za wyraźnie. Wiem, mieszam strasznie. Ale tak już jest. Posmak kawy utrzymuje się w ustach jeszcze bardzo długo po wypiciu. W ogólnym odczuciu piwo aksamitne, treściwe, po nabraniu temperatury trochę wodniste. Smaki są bardzo zbalansowane, można je wyczuć w każdym łyku. Przynajmniej te, które ja wyczułem. Gdy robi się cieplejsze, zaczyna wychodzić więcej kawy.

Podsumowując, piwo bardzo przypadło mi do gustu, ale to pewnie zasługa lubianego przeze mnie stylu. Na pewno jest ponadprzeciętne i udane. Chłopaki z Gościszewa mogą się czuć dumni.

poniedziałek, 18 listopada 2013

2. Ursa Maior Megaloman



Jako, że w moim lokalnym sklepie pojawiła się Ursa Megaloman w ilości znikomej, zdecydowałem, że należy jak najszybciej ją zakupić. Co do Ursy, to przyznam, że piłem wcześniej tylko Deszcz w Cisnej, który nie pozostawił po sobie zbyt dobrego wrażenia. Ale każdemu trzeba dać drugą szansę, zwłaszcza, że AIPA jest stylem o wiele bardziej przystępnym. Piwo stało już od piątku w lodówce, więc w końcu zdecydowałem się je zdegustować. Rozstawiłem światło, nalałem, fotka cyknięta (no wiem, na kolana to ona nie rzuca), to można łyknąć.

Ale najpierw prezencja. Barwa blada, jak sama nazwa wskazuje, z miodowo-pomarańczowymi przebłyskami. Dość mętne, nieprzejrzyste, ale może to kwestia nieprofesjonalnego szkła – dopiero planuję zaopatrzyć się w sniffter. Piana niezła. (Ależ to określenie nieprofesjonalnie wygląda. Bo ze mnie to taki profesjonalista i się przejmuję.) Ładna, z początku nierówna, później przechodzi w drobne pęcherzyki. Dość obfita. Nalewane po czesku, więc trochę tej pianie pomogłem sam. Utrzymuje się w miarę, ładnie osiada na szkle. Barwa biała, z odcieniami pomarańczy i słomy.

Aromat. Na początku mocne cytrusy, trochę trawy i okołoowocowych zapachów. Oczywiście trawy w postaci źdźbeł, a nie konopii indyjskiej. Później wychodzi ananas. Po ociepleniu aromat praktycznie zanika.

W pierwszym łyku atakuje po pierwsze słodycz, która towarzyszy nam do ostatnich łyków z dna kufla, bądź też innego naczynia, z którego raczymy się naszym napitkiem. Razem ze słodyczą wychodzi mączność. O ile takie określenie funkcjonuje. Nie wiem, nie znam się. Do profesjonalizmu i obiektywizmu mi bardzo daleko. Ale to nie konkurs, więc czym się przejmujemy? Za nimi pojawia się dość późna i niespecjalnie mocna goryczka, osadzająca się gdzieś na tyłach jamy ustnej, przy końcu języka. Po kilku łykach pojawia się jakby miód. Wciąz ta słodycz i późna goryczka. Taka klejąco-muląca słodycz. Piwo bardzo treściwe. Średnio wysycone (A może mocno? Jestem bardzo zmolestowany przez hektolitry koncerniaków, które mają więcej gazu niż smaku.) Całkiem pijalne, ale nic szczególnego.

Jakoś po połowie kufla zaczyna się w smaku pojawiać wspomniany wcześniej ananas. Lektura etykiety mówi, że tego właśnie chcieli autorzy. Dyplomatycznie mówiąc – no jest.

Na dnie butelki zostaje zbity osad, który nie przedostaje się do naczynia. No chyba, ze ktoś nalewa piwo obracając butelkę o 180 stopni. Ogólnie piwo całkiem znośne, ale ta “przyjemna słodkość” z etykiety, to moim zdaniem raczej masakryczna słodycz syropu na kaszel, albo czegoś w tym rodzaju. Piłem lepsze AIPY.

1.

Poniedziałek, godzina 19:36, kolejny blog. Kolejna próba. Może tym razem wytrwa więcej niż kilka notek. No zobaczymy. Są pewne szanse.

Od razu zaznaczam, że jeżeli szukasz rzetelnej, obiektywnej i profesjonalnej degustacji, to tutaj jej nie znajdziesz. Ja jestem tylko zmanierowanym studentem, który po paru latach picia Tatry stwierdził, że czas na zmiany. Zmiany nadeszły już jakiś czas temu, ale nie od razu pomyślałem o założeniu własnego bloga. Teraz nadszedł czas. Najwyraźniej. Zapraszam do lektury.