piątek, 29 listopada 2013

7. PINTA ŻytoRillo



Dzień po dniu, kolejne żyto z Pinty. (przynajmniej dla mnie - dla was 4 dni przerwy) Zastanawiałem się, co z tego wyjdzie, bo jest mi to gatunek zupełnie nieznany. Black Rye IPA. Coś niby mówi, ale niewiele. Chmielony chmielem Amarillo. Byłem ciekawy co wyjdzie z tego piwa. Więc przyniosłem z piwnicy, poczekałem aż się nagrzeje i nalałem.

Prezencja... No powiedzmy, że jest to kolejne piwo typu woda z kałuży. Albo coś w stylu wody po myciu ziemniaków. Ciemne, mętne, brązowo-gloniaste. Piana kremowo-beżowa, (ja wiem, że prawie zawsze tak określam, ale naprawdę nie mam pojęcia jakbym mógł to nazwać inaczej) ładna, drobnopęcherzykowa, bardzo zwarta i gęsta. No nie zachęca do picia, mówiąc szczerze.

Aromat za to jest całkiem zachęcający. Na pierwszym planie żyto. Jak chlebek. Bardzo wyraźny i przyjemny aromat. Później wychodzi też trochę kawy zbożowej. I już. Bardzo prosto i zwięźle.

Czas wziąć pierwszy łyk. Piwo jest słabo wysycone, aksamitne i bardzo treściwe. Dobrze się pije. W smaku wyraźna kwaśność i lekka goryczka, która nie osiada ani nie jest nachalna. Posmaki żytnie, trochę paloności. Można je w skrócie określić jako chleb żytni w płynie: czuć kwas i czuć żyto. Co do chmielenia amarillo, to mi się jakoś specjalnie w oczy nie rzuca. Może gdzieś jest, ale chowa się za kwasem i kawą.

Ogólnie piwo jest bardzo pijalne i bardzo równe. Ale czy tego oczekujemy po Pincie? No sam nie wiem. Wiele gorszych mi się trafiło. Ale staniki też nie latają.

środa, 27 listopada 2013

6. Olimp Hera



Kolejna z niedawnych premier. Piwo z browaru kontraktowego Olimp. Poprzednie ich piwo bardzo mi przypadło do gustu, więc wiadomość o kolejnym odebrałem z dużym zadowoleniem. Jest to Coffee Milk Stout, 12% ekstraktu i 4% alkoholu. Co prawda bardziej podchodzą mi czyste stouty kawowe o ostrym i zdecydowanym smaku, ale trzeba wspierać i testować nasze lokalne browary. Tym razem piwo odczekało długo przed otwarciem, nagrzewając się praktycznie do temperatury otoczenia, co wpłynie na pewno na efekt degustacji. W końcu im cieplejsze, tym bardziej czuć wszystkie niedociągnięcia.

Piwo się bardzo dobrze prezentuje. Jest bardzo ciemne. Prawie smoliście czarne z lekkim nutami brązu. W końcu kawa. Piana beżowa, skąpa i bardzo drobna, ale to specyfika gatunku i w żadnym wypadku nie jest to minus. To nie gines.

Aromat bardzo wyraźny i konkretny. Żadnych podchodów, tła, detali. Czysta kawa. Przywodzą na myśl czekoladki kawowe. Te które jako dziecko zostawiało się w pustym opakowaniu po zrabowanej bombonierce. Bardzo przyjemny, nienachalny, słodkawy aromat. Piwo praktycznie od pierwszego łyku ukazuje przed nami całą swoją postać. Ma bardzo łagodną fakturę i niskie wysycenie. W smaku czuć typowy kawowy kwas, oraz przyjemną, bogato zawoalowaną słodycz. Nie jest taka cukrowa i klejąca, tylko rozpływa się spokojnie. Piwo jest trochę wodniste, co w stylach typowo angielskich jest raczej normalne. Dzięki temu też wchodzi jak woda. Smaki są delikatne i dobrze zabalansowane. Po pierwszych smakach pojawia się też trochę przyjemnej goryczki, która w żadnym stopniu nigdzie nie osiada. Piwko jest bardzo przyjemne. Szczególną popularność wróżę mu wśród tej ładniejszej części odbiorców. Piwo spokojne. Nie narzuca się, co sprawia nawet, że można zapomnieć, że się je pije. Po prawdzie, jest ono nawet trochę nudne, co w żadnym stopniu mu nie ujmuje. Przynajmniej jest co kupić swojej kobiecie/mamie/babci/cioci.

poniedziałek, 25 listopada 2013

5. PINTA Apetyt na ŻYCIE



Dzisiaj, czyli dla mnie w czwartek, a dla was w poniedziałek, bo taki ze mnie profesjonalista i se sobie ustawiam opóźnione wpisy, premierowe piwo od Pinty. Premiera była jakoś tydzień temu, kupiłem jak tylko pojawiło się w sklepie, więc można powiedzieć, że na świeżo robione. Byłem do tego piwa dość sceptycznie nastawiony, bo wszelkie żytniaki, których kiedyś mi było spróbować w Niemczech, jakoś specjalnie mi nie podeszły, ze względu właśnie na to żyto. Poza tym obejrzałem degustację na pewnym kanale, który zapewne każdy tutaj zna. I tak jakoś się nastawiłem negatywnie do tego piwa. Ale, że to było dawno, a piwo trzeba pić, to zdecydowałem się spróbować ponownie.

Piwo się całkiem ładnie prezentuje. I przed otwarciem i po polaniu. Co prawda piana szybko opada, ale jest bardzo ładna, drobna i jasna, praktycznie biała. Mętne, kompletnie nieprzejrzyste w kolorze wody z kałuży. Ale kogo by to odstraszyło, przecież nie takie rzeczy się piło.

W aromacie nic szczególnego. Na pierwszym planie banany, przez które nieśmiało przebija się chleb żytni, ale jednak taki schowany, gdzieś tam przemyka jak prawiczek. Później, po ogrzaniu, czuć ten chleb trochę bardziej, ale to jednak dalej nie jest to. Czegoś tu brakuje.

Czas na smak. Piwo jest treściwe i mocno wysycone. Delikatne owocowe i orzeźwiające smaki. Trochę mączności, ale nic nachalnego. Jak na razie żyta nie czuć. Po nagrzaniu zaczyna się ujawniać żytni posmak, ale też nie jest to nic szczególnego, czy zachwycającego. Niestety, już do końca butelki, aż do ostatniego łyka nie czuć w tym piwie prawie ani trochę żyta. Może mnie zawodzi pamięć, ale nie tak smakowały roggeny, które piłem za zachodnią granicą.

Ogólnie piwo nie jest złe. Ale nie jest też dobre. Na pewno lepiej by się przyjęło, gdyby miało premierę w lipcu czy sierpniu, niż w połowie listopada. Jak już pisałem. Może nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, ale mam w głowie zupełnie inny obraz roggena. Po pierwsze było w nim czuć żyto. Złego słowa się nie da powiedzieć. Ale dobrego też nie. Nie za takiego roggena walczyłem.

sobota, 23 listopada 2013

4. Rarytasy z dzisiejszych zakupów.



Szybka fotka z dzisiejszych zakupów. Polskie do wypicia w najbliższym czasie. Reszta będzie czekać.

z krajowych:

- Ursa Maior Z Połoniny - American Amber Ale

niemieckie:

- Crew Republic Foundation 11 - German Pale Ale

- Crew Republic Roundhouse Kick - Imperial Stout

angielskie:

- Batemans Dark Lord - Dark Ruby Beer

- Batemans Combined Harvest - Multigrain Beer

szkockie:

- BrewDog Punk IPA

- BrewDog Hello My Name Is Mette-Marit

- BrewDog Old World Russian Imperial Stout 0,66l (będzie na bardzo specjalną okazję)

piątek, 22 listopada 2013

3. AleBrowar Brown Foot



Dziś, tj. 20 XI 2013, zabrałem się za jedną z niedawnych premier. Mianowicie za wyżej przedstawione piwo pod nazwą Brown Foot prosto z Gościszewa, pod marką AleBrowaru. Bardzo mi zależało na tym, żeby tego piwa spróbować, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych stylów - India Brown Ale. Piwo stało w piwnicy, więc temperatura powinna być zbliżona do odpowiedniej. Odpaliłem, polałem po czesku. (Kocham pianę.) Standardowo włączyłem światło, ustawiłem tło i cyknąłem fotkę. Dzisiaj pełen profesjonalizm. Już nie ma czasoznaczka!

Piwo prezentuje się całkiem nieźle. Bardzo klarowne, ładna, zdecydowana barwa. Kolor karmelowy. Tak się to chyba określa. Przywodzi na myśl kokakolę. Pod światło piękna czerwień. Piana kremowa, przy pierwszym zalaniu dość obfita i gęsta, jednak poszarpana. Po dolaniu tworzy trochę ładnych drobnych pęcherzyków, które jednak szybko opadają, oblepiając mocno szkło. Po drugim dolaniu tworzy się już bardzo jednolita i trwała piana.

Aromat nie jest intensywny. Czuć głównie delikatny zapach grejpfrutów i ciemne słody, których aromat robi się intensywniejszy wraz z ocieplaniem. Zapach jest bardzo przyjemny i nie zaburza odczuć podczas picia.

Czas na pierwszy łyk. Bardzo aksamitne. Zaraz pojawia się powolna i delikatna goryczka i lekki posmak cytrusów, po czym pojawiają się smaki ciemnych słodów i bardzo wyraźna kwaśność. Wśród smaków ciemnych i późnych wybija się kawa. Nie jakaś specjalnie intensywna jak w niemieckim Shwarzbierze, ale wyczuwalna i bardzo... dokładna. Nie rozmywa się tam gdzieś po kątach, tylko jest wyraźnie widoczna. Ale też nie za wyraźnie. Wiem, mieszam strasznie. Ale tak już jest. Posmak kawy utrzymuje się w ustach jeszcze bardzo długo po wypiciu. W ogólnym odczuciu piwo aksamitne, treściwe, po nabraniu temperatury trochę wodniste. Smaki są bardzo zbalansowane, można je wyczuć w każdym łyku. Przynajmniej te, które ja wyczułem. Gdy robi się cieplejsze, zaczyna wychodzić więcej kawy.

Podsumowując, piwo bardzo przypadło mi do gustu, ale to pewnie zasługa lubianego przeze mnie stylu. Na pewno jest ponadprzeciętne i udane. Chłopaki z Gościszewa mogą się czuć dumni.

poniedziałek, 18 listopada 2013

2. Ursa Maior Megaloman



Jako, że w moim lokalnym sklepie pojawiła się Ursa Megaloman w ilości znikomej, zdecydowałem, że należy jak najszybciej ją zakupić. Co do Ursy, to przyznam, że piłem wcześniej tylko Deszcz w Cisnej, który nie pozostawił po sobie zbyt dobrego wrażenia. Ale każdemu trzeba dać drugą szansę, zwłaszcza, że AIPA jest stylem o wiele bardziej przystępnym. Piwo stało już od piątku w lodówce, więc w końcu zdecydowałem się je zdegustować. Rozstawiłem światło, nalałem, fotka cyknięta (no wiem, na kolana to ona nie rzuca), to można łyknąć.

Ale najpierw prezencja. Barwa blada, jak sama nazwa wskazuje, z miodowo-pomarańczowymi przebłyskami. Dość mętne, nieprzejrzyste, ale może to kwestia nieprofesjonalnego szkła – dopiero planuję zaopatrzyć się w sniffter. Piana niezła. (Ależ to określenie nieprofesjonalnie wygląda. Bo ze mnie to taki profesjonalista i się przejmuję.) Ładna, z początku nierówna, później przechodzi w drobne pęcherzyki. Dość obfita. Nalewane po czesku, więc trochę tej pianie pomogłem sam. Utrzymuje się w miarę, ładnie osiada na szkle. Barwa biała, z odcieniami pomarańczy i słomy.

Aromat. Na początku mocne cytrusy, trochę trawy i okołoowocowych zapachów. Oczywiście trawy w postaci źdźbeł, a nie konopii indyjskiej. Później wychodzi ananas. Po ociepleniu aromat praktycznie zanika.

W pierwszym łyku atakuje po pierwsze słodycz, która towarzyszy nam do ostatnich łyków z dna kufla, bądź też innego naczynia, z którego raczymy się naszym napitkiem. Razem ze słodyczą wychodzi mączność. O ile takie określenie funkcjonuje. Nie wiem, nie znam się. Do profesjonalizmu i obiektywizmu mi bardzo daleko. Ale to nie konkurs, więc czym się przejmujemy? Za nimi pojawia się dość późna i niespecjalnie mocna goryczka, osadzająca się gdzieś na tyłach jamy ustnej, przy końcu języka. Po kilku łykach pojawia się jakby miód. Wciąz ta słodycz i późna goryczka. Taka klejąco-muląca słodycz. Piwo bardzo treściwe. Średnio wysycone (A może mocno? Jestem bardzo zmolestowany przez hektolitry koncerniaków, które mają więcej gazu niż smaku.) Całkiem pijalne, ale nic szczególnego.

Jakoś po połowie kufla zaczyna się w smaku pojawiać wspomniany wcześniej ananas. Lektura etykiety mówi, że tego właśnie chcieli autorzy. Dyplomatycznie mówiąc – no jest.

Na dnie butelki zostaje zbity osad, który nie przedostaje się do naczynia. No chyba, ze ktoś nalewa piwo obracając butelkę o 180 stopni. Ogólnie piwo całkiem znośne, ale ta “przyjemna słodkość” z etykiety, to moim zdaniem raczej masakryczna słodycz syropu na kaszel, albo czegoś w tym rodzaju. Piłem lepsze AIPY.

1.

Poniedziałek, godzina 19:36, kolejny blog. Kolejna próba. Może tym razem wytrwa więcej niż kilka notek. No zobaczymy. Są pewne szanse.

Od razu zaznaczam, że jeżeli szukasz rzetelnej, obiektywnej i profesjonalnej degustacji, to tutaj jej nie znajdziesz. Ja jestem tylko zmanierowanym studentem, który po paru latach picia Tatry stwierdził, że czas na zmiany. Zmiany nadeszły już jakiś czas temu, ale nie od razu pomyślałem o założeniu własnego bloga. Teraz nadszedł czas. Najwyraźniej. Zapraszam do lektury.